Lidia Kępczyńska
Adam Mickiewicz. „Dziady”. Z własnej woli czy nie, wszyscy widzowie, którzy zebrali się w Teatrze Polskim, tę pozycję przeczytali. Poznali. Ale czy zrozumieli? Spektakl „Gusła” w reżyserii Grzegorza Brala jest próbą wystawienia II części „Dziadów” Mickiewicza w sposób nieoczywisty. Łączy przesłanie, jakie przynoszą nam Józio i Rózia z widzeniem księdza Piotra z III części dramatu. Widz mierzy się ze swoimi oczekiwaniami wobec tekstu.
Reżyser sięga dalej niż XIX wiek. Nie zatrzymuje się na romantycznych wyobrażeniach, które znamy chociażby z filmu „Lawa” Konwickiego – mroczny cmentarz jakby wyjęty z wyobraźni Edgara Allana Poego. Obrzęd zostaje przeniesiony w nieokreśloną, prawie pustą przestrzeń. Scena jest zadymiona, skąpana w niebieskim świetle. Jedynymi jasnymi punktami są cztery drewniane filary. Niby niewinny element konstrukcji, ale nieco straszny, bo nie podtrzymujący niczego. Stoją i grożą, jak cztery krzyże.
Uczestnicy obrzędu przychodzą, a raczej skradają się, jak leśne zwierzęta, których skóry mają na sobie. Wchodzą z porożami na głowach. Co to za plemię? Na poły nieludzkie, a jednak spotyka się w cerkwi. Spotyka się też, żeby odprawić dziady, chociaż tytuł spektaklu wyraźnie odcina się od rytuału przywołanego przez Mickiewicza. Na scenie widzimy gusła – mniej znane, mniej określone, bardziej działające na zmysły i wyobraźnię. Nieustanna obecność śpiewu, powtarzanie słów Guślarza przez chór i ani na chwilę niemilknące instrumenty wciągają w obrzęd także nas. Wchodzimy w trans. Jesteśmy gotowi na doświadczanie. Duchy zmarłych nie pojawiają się jako igrające aniołki czy pobladłe upiory. Duchy opętują uczestników obrzędu – o ile to jest opętanie. A co, jeśli przyjmiemy, że ten chór (tak, chór) przyszedł, żeby po raz kolejny odegrać przed sobą zapisany wcześniej rytuał?
Jak msza święta. Nie chodzi o to, żeby znaleźć w Biblii coś nowego, jej tekst się nie zmienia i sensy też nie. Trzeba przeczytać, przeżyć i wyciągnąć z tego lekcję. Tak samo na scenie – obejrzeć, doświadczyć i pobrać naukę. Bo przecież o to chodzi w całym obrzędzie, w tańcach, powtarzanych przez chór frazach, ekstatycznym wirowaniu po scenie i garści kądzieli, która płonie tylko w słowach Guślarza. Jesteśmy świadkami widowiska, które ma zbliżyć bohaterów do nadnaturalnych bytów, do ponadludzkich prawd. Czy jest to jednak możliwe? Czy pojawienie się upiora, który nie reaguje na słowa Guślarza, uwiarygadnia ten rytuał, czy tylko potwierdza jego założoną sztuczność? Odpowiedź na to pytanie każdy musi znaleźć sobie sam. Najpierw powinniśmy wiedzieć, czym jest dla nas obrzęd, czego szukamy we wspólnotowych doświadczeniach. I czy wierzymy, że przez to możemy zbliżyć się do nadnaturalnych bytów…
Na ile „Gusła” Grzegorza Brala mają siłę komentowania naszej małej apokalipsy? Reżyserzy teatralni sięgają po „Dziady”, kiedy chcą znaleźć odpowiedź na pytanie o przyczynę „rozpadającej się rzeczywistości”. Bral nie jest wyjątkiem. Jednak jaką naukę chce nam przekazać? Co według niego jest ważne? Ucieczka w daleką przeszłość, kiedy ludzie byli prostsi, a lasy zieleńsze? Takie stwierdzenie, chociaż kuszące, nie opowiada w pełni spektaklu.
Twórcy przenoszą akcję do zamierzchłych czasów, świtu bogów, „Starej Baśni” Kraszewskiego. A mimo to tekst Mickiewicza pozostaje tekstem Mickiewicza. Te półzwierzęce istoty mówią poetyckim językiem, przez co każą nam raz jeszcze zastanowić się nad sensem tego, co słyszymy. Może ten dobrze znany nam tekst kryje w sobie ponadczasowe prawdy? Może znajdziemy w tych słowach coś, co będzie drogowskazem dla nas samych?
Lidia Kępczyńska. Obecna studentka wiedzy o teatrze Akademii Teatralnej. Była aktorka teatru amatorskiego. Przyszła krytyczka i felietonistka. Co robi poza teatrem? Czyta książki pisane przez kobiety. Ogląda filmy kręcone przez Azjatów. Ciągle w biegu między uczelnią a pracą, ale zawsze znajduje czas dla swojej kotki, Lubaszki.
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: