Joanna Tomaszewska
Bollete Roed jest absolutną mistrzynią w swoim fachu. Ta duńska flecistka od lat koncertuje chociażby z Duńską Orkiestrą Kameralną czy Narodową Orkiestrą Symfoniczną. Od 2009 roku jest wykładowczynią w Królewskiej Duńskiej Akademii Muzycznej, jednak swoje kursy prowadzi w różnych miejscach Europy – uczy między innymi w Polsce oraz w Czechach. Roed swój koncert rozpoczęła od kilku słów powitania w języku polskim – z przyjemnością wróciła do Warszawy, którą odwiedza regularnie od dwudziestu pięciu lat.
Recital otworzył renesansowy utwór Jacoba Van Eycka, rysujący towarzyszącą do końca występu narrację o fenomenie instrumentu i jego korzeniach. Podobnie jak wszystkie pozostałe, utwór został wykonany w ogromnym skupieniu, wręcz namszczeniu dla każdego z wygranych dźwięków. Roed już na stracie pokazała, ile możliwości brzmieniowych daje niepozorny instrument albo gra na dwóch fletach jednocześnie, co umożliwiało eksponowanie współtworzenia najbardziej harmonijnych i kojących dźwięków. Połączenie różnych fletów uwydatniało opowieść każdego z utworów, zaś ich dogłębne zrozumienie i wrażliwość samej wykonawczyni skutecznie wzruszały. Tym początkiem flecistka zapowiadała podróż, w której do końca prowadziła słuchacza „za rękę”, opowiadając historię rodziny instrumentów.
Utwory barokowe artystka przeplatała dialogującymi z nimi melodiami współczesnymi. Duża część została poświęcona fonii natury, a dokładniej ptakom. Można było usłyszeć między innymi autorską improwizację Bolette Roed Birds of the moment czy Ptaki Benta Lorentzena. Przypominające najróżniejsze ptasie wariacje muzyczne melodie były swego rodzaju metanarracją dla historii instrumentu i jego wielokulturowych korzeni. Wielki potencjał dźwiękonaśladowczy fletu był odkrywany jeszcze w czasach prehistorii – to jeden z najstarszych i najbardziej prymitywnych instrumentów. Był wykonywany z kości ptaków. Pierwsze dźwięki, które powstawały zgodnie ze wzorcem słyszalnym w przyrodzie, pokazują, jak w rozwoju muzyki brali współudział człowiek i natura.
To, co ogromnie ujmowało w doborze repertuaru i wykonaniu solistki, to nie tylko wspomniana podróż w czasie, ale także oddanie całego wachlarza kultur, w których był obecny flet. Mimo europejskich źródeł wybranych melodii, z łatwością dało się w nich słyszeć odcienie północnej Afryki, Bliskiego Wschodu, czy dalekiej Azji. Nie zabrakło kompozycji autorstwa Georga Philippa Telemanna czy Jana Sebastiana Bacha, jednak na każdy z nich była przewidziana odpowiedź współczesnych melodii, świadczących o żywotności instrumentu i przestrzeni dlań wśród nowych tworów muzyki klasycznej.
Cały występ był pochwałą dla powszechnie niedostrzeganego instrumentu. Wykonania mogły zaangażować nawet największych muzycznych laików. Na koniec, na bis, całość zwieńczyła polska kołysanka Bajka iskierki. Zarówno ten, jak i wcześniejsze wykonania dały się poznać jako niezwykle kojące, chwilami wręcz medytacyjne. Możliwość słuchania utworów na leżąco zapewne wzmocniła doświadczenie harmonii, skupienia i subtelności nadanej przez twórczynię. Była to godzina wyjątkowej bliskości z muzyką i namiastką jej podwalin w naszej kulturze. Bolette Roed pozostawiła słuchaczy z delikatnym niedosytem bardziej dynamicznych kompilacji, jednak „ptasie” kompozycje, w których „skakała” po dźwiękach, by za chwilę przejść do stonowanych, niskich brzmień barokowych, wystarczająco ukazały wyrazisty i bogaty przekrój możliwości fletu.
Fot. Magdalena Szulczak
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: