Aleksy Jakubiec
„Tutaj będą dziać się straszne rzeczy”. Taki napis widać nad skąpo oświetloną sceną, po której krąży nieznany nam jeszcze człowiek. Okazuje się, że to brat Diego (Piotr Biedroń) – dominikanin, który chce zabić Wielkiego Inkwizytora Tomasa Torquemadę (Mirosław Baka). Widać w nim nienawiść, gniew i bezwzględność – cechy, które raczej nie przystoją katolikowi, a tym bardziej duchownemu. Na scenie pojawia się coraz więcej postaci: przeor klasztoru (Jarosław Tyrański), przyjaciel Diega – brat Mateo (Maciej Konopiński), dwaj młodzi, zakochani w sobie żołnierze inkwizycji (Grzegorz Otrębski i Marcin Miodek) i w końcu Wielki Inkwizytor, który swoją obecnością zagarnia przestrzeń i powietrze. Diego jeszcze nie wie, że kiedyś zajmie jego miejsce…
Pomimo bardzo powściągliwego języka teatralnego, klasycznego czy wręcz konserwatywnego podejścia do teatru, spektakl Tomasza Fryzła oglądałem z wielką przyjemnością. Wciągnąłem się i zatopiłem w świat hiszpańskiego duchowieństwa w późnym średniowieczu. Co zaskakuje, to „męskość” tego spektaklu. To historia o mężczyznach, napisana przez mężczyznę, przez mężczyznę wyreżyserowana i zagrana również przez mężczyzn. To rzadki widok we współczesnym teatrze, bo gdy perspektywa kobieca i wątki feministyczne są praktycznie normą, to tutaj na pierwszy plan wybija się męski świat klasztoru. Tematy kościoła zdają się zresztą interesować twórców nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie – przypomnijmy sobie chociażby oscarowe „Konklawe”, bardzo udany serial Paolo Sorrentino „Młody/Nowy Papież” czy (już bardziej teatralnie) „Śmierć Jana Pawła II” Jakuba Skrzywanka, albo „Ptaki ciernistych krzewów” Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy. Jest coś fascynującego i mistycznego za zamkniętymi drzwiami kościoła. Kryje się tam władza, pycha i całe spektrum emocji.
Choć z wypowiadanych ze sceny słów wiemy, że większość postaci to księża, nie widać tego w kostiumach. Prawie każda z postaci ma na sobie codzienne ubrania – takie, jakie moglibyśmy zobaczyć na ulicy. Wyjątek stanowi Wielki Inkwizytor. Grana przez Bakę Postać została ubrana w szarą koszulę z miejscem na koloratkę oraz szary garnitur. Inkwizytor wzbudza strach i szacunek zarazem. Każdy jego gest i słowo wydają się być precyzyjnie zaplanowane i cyniczne. Dostojna prezencja zakonnika spotyka się z ognistym temperamentem młodego dominikanina i – choć początkowo wydaje się, że to wymuszony sojusz – młody Diego zaczyna zmieniać się w swojego przełożonego…
Można by stwierdzić, że „Ciemności kryją ziemię” to spektakl antykościelny. Bo porusza temat hiszpańskiej inkwizycji, bo pokazuje grzechy duchownych, ich słabości i przewinienia, bo wytyka im hipokryzję i żądzę władzy, a w usta jednego z głównych bohaterów wkładane są słowa o nieistnieniu Boga i Szatana. Byłaby to jednak płytka interpretacja nie tylko powieści, ale również spektaklu Fryzła. Już sam gest przeniesienia przez dramaturga Piotra Fronia tej fabuły na scenę jest mocny sam w sobie, bo to bądź co bądź zapomniane dzieło. W kawałku dobrej literatury, jaką jest jednak książka Jerzego Andrzejewskiego (autora między innymi książkowego pierwowzoru „Popiołu i diamentu”) pod warstwą politycznego thrillera możemy znaleźć wręcz foucaultowskie rozważania o źródle władzy, strachu, pychy oraz grzechu. Tę perspektywę podkreśla scenografia spektaklu. Współczesne kostiumy mówią nam, że historia z XV-wiecznej Hiszpanii może wydarzyć się dzisiaj i dotknąć każdego z nas, a zawieszony na tylnej ścianie czarny kwadrat, który odgrywa rolę ołtarza, krzyża i wszystkiego pomiędzy, namawia do zastanowienia się, czy faktycznie nad bohaterami czuwa jakaś siła wyższa. Sam kwadrat przywodzi na myśl słynny obraz Kazimierza Malewicza, „Czarny kwadrat na białym tle”, który jest uważany za pierwsze w historii „dzieło nieprzedstawiające”. Istotne nie jest bowiem to, co przedstawia, ale to, czego nie przedstawia. Ta skomplikowana zabawa z ikonoklazmem otwiera spektakl na różne interpretacje, pozwalając przy tym skupić się na najważniejszym – na opowieści.
W literaturze mamy przeważnie do czynienia z narracją pierwszo- lub trzecioosobową. Piotr Froń zdecydował pobawić się formą literacką pierwowzoru. Dzięki temu po raz pierwszy widziałem spektakl, który wykorzystywał narrację jakby drugoosobową. Słowa wypowiadane są często w drugiej osobie i adresowane w do nas, widzów. Bohaterowie swoimi tekstami nie przełamują czwartej ściany, jednak czasami wypowiadane są one w taki sposób, że to my stajemy się ich odbiorcami.
Oprócz genialnego Mirosława Baki, na aktorską pochwałę zasługuje również Piotr Biedroń, który w lekko przerysowany, ale zarazem bardzo wiarygodny sposób pokazał przemianę szlachetnego radykała w bezwzględnego cynika. Myślę, że obsadzenie go w tej roli nie było przypadkowe. Biedroń przypomina mi hollywoodzkiego aktora Paula Dano, który wcielił się w postać równie fanatycznego duchownego w filmie „Aż poleje się krew”. Jednak występujący na scenie aktorzy to oczywiście nie tylko twarze, ale również głosy. Ich zróżnicowanie przez cały spektakl pokazywało, jak złożone emocje kryją się w historii hiszpańskiej inkwizycji.
„Ciemności kryją ziemię” to spektakl inny niż wszystkie. Fryzeł już od samego początku swojej pracy artystycznej udowodnił, że wie, co chce robić i jak chce to robić. Jego spektakle hipnotyzują za sprawą nie tylko świetnych tekstów, ale również genialnych aktorów. Ascetyczna scenografia daje im zabłysnąć, a na pozór jasne i zrozumiałe historie kryją w sobie głębie moralną i intelektualną. To nie pierwszy raz, kiedy ten reżyser bierze udział w Festiwalu Nowe Epifanie. Miejmy też nadzieję, że nie ostatni.
Fot. Marta Ankiersztejn
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: