Aleksy Jakubiec
Słyszeliście kiedyś o Sarze Kofman? Na pewno wiecie, kim był Jacques Derrida, ale czy wiecie, kim była Sarah Kofman? Maja Ostaszewska mówi nam ze sceny, abyśmy nie sprawdzali tego na Wikipedii, bo i tak nic tam nie znajdziemy. Ja z ciekawości sprawdziłem i większość faktów się zgadzała. Ale co mi po Internecie, co po czytaniu suchych faktów, kiedy mogę obejrzeć tę nieznaną historię na scenie? „Czy możemy to obejść?” – pyta Derridę Kofman, jeszcze za sceną. Tej historii nie można pominąć, obejść, zapomnieć. Opublikowana tuż przed samobójczą śmiercią opowieść o dwóch matkach, dwóch domach, dwóch kulturach odcisnęła swoje piętno na młodej Sarze bardziej, niż cokolwiek innego. To właśnie tytułowe „podwójne wiązanie”. Dwa sznury, zaciskające się na szyi dziewczynki wrzuconej w wir historii.
Niczym Joel Barish w Zakochanym bez pamięci, Sarah podróżuje po swoim umyśle i wspomnieniach, patrząc na wszystko z perspektywy obserwatora. Spotyka młodszą siebie, swoją matkę, ojca i mémé – drugą matkę, która zmieni Sarę w Suzanne, przykładną młodą Francuzkę. Widzimy Sarę w przestrzeni jej umysłu, marzeń sennych, jej wspomnień, które materializują się przed naszymi oczami i niczym widma nawiedzają ją prawdopodobnie już pod koniec życia.
Maja Ostaszewska wychodzi na scenę i mówi nam, że oglądamy właśnie spektakl o Sarze Kofman. Przełamuje czwartą ścianę po to, aby za chwilę znowu się za nią ukryć. Balansujemy na krawędzi prawdy i fikcji. „Istnieje tylko tekst” – mówi Derrida ustami Jacka Poniedziałka. Autobiografię swojej asystentki i przyjaciółki traktuje jak kolejny esej filozoficzny. Ona jednak nalega na opowiedzenie swojej historii swoimi słowami. Wierzymy, że to, co opowiada, jest prawdą.
Katarzyna Kalwat od samego początku swojej twórczości zajmuje się biografiami: od Jerzego Grotowskiego, przez fikcyjną Marię Klassenberg, Didiera Eribona, na Sarze Kofman kończąc. Po Powrocie do Reims to drugi raz, kiedy reżyserka eksploruje francuską historię w Nowym Teatrze w Warszawie. Choć nam odległa, Kofman była francuską żydówką polskiego pochodzenia. W jej rodzinnym domu – oprócz jidysz – używany był również język polski. Ostatecznie wygrał jednak francuski – nie tylko komunikacyjnie, ale także kulturowo i życiowo. Historia filozofki zbliża nas nie tylko do Francji jako takiej, ale znowu przypomina nam o traumie Holocaustu i relacji z naszymi żydowskimi sąsiadami. Nie jest to jednak ani Ida, ani żaden spektakl Krzysztofa Warlikowskiego, więc sprawa Zagłady tylko krąży w powietrzu, ale nigdy nie odbiera głosu Kofman – jesteśmy przecież w jej głowie.
Uwiązanie pomiędzy dwoma matkami doprowadza bohaterkę na skraj emocji, ale wzbudza również w widzu konflikt: z jednej strony mamy staroświeckie życie zgodnie z religią ojców, z drugiej wygodne i przyjemne życie francuskich chrześcijan, ale okupione hipokryzją i obłudą.
W tym miejscu warto wspomnieć o świetnych rolach Marii Maj oraz Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, które, tuż obok Ostaszewskiej, tworzą paradoksalnie bardzo zamkniętą strukturę pamięci francuskiej filozofki. Oprócz snującego się w tle Derridy, umysł Kofman nie przyjmuje wszystkiego, a jednocześnie sam, jak archiwum, przywołuje wspomnienia przy Rue Ordener i Rue Labat. „Podwójne wiązanie” to nie tylko krzyk i rozpacz bohaterki. To ostatni raz, kiedy z zaświatów może podzielić się z nami swoją historią. Kalwat zdaje się bardzo dobrze to rozumieć i korzystając z prostych gestów i znaków, przekazuje nam testament Kofman „odczytywany” do widowni teatralnej.
Ten spektakl zapewne nic w nas nie zmieni, nie otworzy nam oczu, to nie jest „ważny spektakl na ważny temat”; to bardziej teatralny hołd bardzo zapomnianej postaci filozofii francuskiej. Mogłoby się wydawać, że obecność na scenie Jacques’a Derridy przyćmi Kofman, ale jest wręcz przeciwnie. Derrida jest towarzyszem, dodatkiem, cieniem, widmem i wszystkim pomiędzy. On nie istnieje bez niej i ona nie istnieje bez niego. Kilkanaście lat była przecież jego asystentką. Na scenie nie utonęła jednak w jego blasku, choć Derrida z wrodzoną nonszalancją wydawał się bardziej atrakcyjny od swojej siedzącej z głową w chmurach koleżanki. Ale to nie jest spektakl o nim, ba, to nawet nie jest spektakl o filozofii.
„Kofman. Podwójne wiązanie” stanowi nie tylko przykład dobrego teatru biograficznego, ale również wyraźnie pokazuje nam sytuacje, w których wychowanie i kultura (lub ich brak) wpływają na rozwój człowieka. Kto wie, co by było, gdyby Sarah urodziła się w Polsce albo innym okupowanym kraju? Może nigdy nie usłyszelibyśmy wtedy o francuskiej filozofce.
Oprócz świetnych ról aktorskich na pochwałę zasługuje również skrzypaczka Kamila Wąsik-Janiak. Choć stylizowana na strój żydowski, to jednak przez szerokie rękawy i brak tradycyjnego nakrycia głowy przypominała bardziej wiedźmę-kukiełkę małej Sary. Krążyła po historiach ukrytych w umyśle Sary i tworzyła fonosferę na żywo, która – choć przyjemna dla ucha – sprawiała, że czułem się jak podglądacz i intruz.
„Czy możemy to obejść?” – znów pyta Derridę Kofman. Tym razem jednak widać, że wchodzą na schody Sorbony. Widać, że bohaterce sprawia to wielki ból i wysiłek. Historia w spektaklu zatacza koło i kończy się dobrze wykonaną klamrą. Schody na scenie przypominają schody do raju, nieba albo czyśćca – innymi słowy, to ostatnia wędrówka Kofman wśród żywych. I tak również się wydarzyło, ponieważ tuż po publikacji szkiców autobiograficznych Kofman popełniła samobójstwo. Katarzynie Kalwat udało się uchwycić nie tylko złożoność historii filozofki, ale również wpleść wątki pozornie niezwiązane i kilka razy puścić oczko do widzów. Dlatego uśmiechnąłem się, kiedy ojciec Sary, ustami Jacka Poniedziałka, powiedział, jak bardzo chce mu się palić. Jak widać teatr potrafi rozmawiać nie tylko z literaturą, filozofią, filmem, sztuką czy muzyką, ale również z samym sobą. Koniec końców to wszystko staje się jedynie tekstem.
Fot. Bartek Warzecha / bartekwarzecha.com
Wszystkie reakcje:
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: