Lidia Kępczyńska
W kolejnym roku w programie Nowych Epifanii obecne są pokazy filmowe, które ujmują z nowej perspektywy tematy zawarte w nurcie teatralnym. Tym razem powtarzającym się motywem jest portret kobiety doświadczającej przemocy. Przemocy systemu religijnego, jak dzieje się to w przypadku bohaterki „Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami” Wiktora Rubina. Czy przemocy, którą powtarzają mężczyźni próbujący utrzymać władzę. Tu świetnym odniesieniem jest „Polowanie” Piotra Pacześniaka – alegoryczna opowieść o tym, że poniżenie i pieniądze są równie skutecznym narzędziem budowania władzy, co broń.
Pierwszy z filmów to irański dramat rodzinny, którego tłem są protesty kobiet po śmierci Mashy Amini. W „Nasieniu świętej figi” Mohammad Rasoulof operuje groteskowym humorem z jednoczesnym pogłębieniem psychologicznym bohaterów. Ten prawie trzygodzinny seans rozwija się w sposób, którego nie możemy przewidzieć. Ale od początku. Pierwsze sceny sugerują, że głównym bohaterem jest Iman (Misagh Zare) – kochający mąż i ojciec, przykładny obywatel oraz oddany służbie sędzia śledczy. Przejście na stanowisko sędziego jest uwieńczeniem jego długoletniej pracy, zasłużonym i wyczekiwanym awansem społecznym. Dzięki temu rodzina będzie mogła przeprowadzić się do zamkniętego osiedla, gdzie wszyscy będą bezpieczni i szczęśliwi. Najmeh (Soheila Golestani) dba o córki i męża. Spełnia się w swojej roli. Zna swoje miejsce w świecie i nie wykracza poza nie. Jest dumna i silna, ale tylko na tyle, na ile pozwala jej mąż. Jak mówi swoim córkom: „Wasz ojciec jest naprawdę dobry”. Tym, co burzy rodzinną sielankę, są protesty irańskich kobiet. Rodzice słuchają państwowej telewizji i wierzą, że to bezpodstawny bunt. Córki Rezvan (Mahsa Rostami) i Sana (Setareh Maleki) oglądają nagrania z protestów i wierzą w ich zasadność. Ten podział pokoleniowy zaczyna się rozpadać, gdy Imanowi ginie służbowy pistolet. Najpierw oskarża Rezvan, później Sanę, a na końcu swoją żonę. Próbuje wszystkiego, żeby odzyskać symbol władzy. Matka staje po stronie córek. Wie, że tylko ona może je ochronić.
„Wizja motyla” Maksyma Nakonechnyi’ego jest dramatem ukraińskiej żołnierki, która wraca z więzienia w Donbasie. Poznajemy ją już po wypuszczeniu z niewoli. Film, podobnie jak pozostałe obrazy, operuje grą domysłów i współodczuwania. Bohaterki nie muszą opisywać gwałtów, bicia i poniżeń, jakich doświadczyły. Historia rozwija się przez niedopowiedzenia. Milcząca Lilia (Rita Burkovska) odkrywa przed nami swoją wrażliwość i ból właśnie przez to, że nie dzieli się nimi. Widzimy ją podczas badań lekarskich i rozmów z przyjaciółmi. Nie mówi wiele. Nie opisuje tego, co się z nią działo. Pozwala, żeby jej ciało powiedziało za nią. Lilia jest w ciąży. Nie udaje się jej wytrzymać zabiegu aborcji – ucieka z sali szpitalnej. To jedno wydarzenie sprawia, że jej relacja z mężem (Lyubomyr Valivots) obraca się o 180 stopni. Mężczyzna wini Lilię za to, że nie chce usunąć ciąży. Myśli, że jej decyzja wymierzona jest przeciwko niemu. Od tego momentu razem z bohaterką zaczynamy postrzegać go jako buzującego testosteronem i reprodukującego przemoc człowieka. Chociaż oboje brali udział w walkach w Donbasie, ich reakcja na traumę wojenną jest diametralnie różna. W powrocie do „normalności” pomagają Lilli jej przyjaciółki, matka i terapeutka. Tym, co często podkreślane jest w opisach filmu to to, że Lilia odrzuca rolę ofiary. Czym charakteryzuje się ofiara? Trudnymi emocjami? Mówieniem o swojej traumie? Kim miałaby być ta ofiara, którą Lilia rzekomo nie jest? Przecież doświadczyła przemocy i próbuje sobie z nią radzić. Czy to, że wykracza poza obraz kobiety roztrzęsionej i bezbronnej, która szuka wsparcia w swoim mężu, sprawia, że nie jest ofiarą? Sceny wspomnień z niewoli pojawiają się dopiero na końcu filmu. Wcześniej są tylko kilkusekundowymi migawkami, które pojawiają się w krytycznych momentach jej powrotu do normalności. Tragiczne wspomnienia w niej zostają. Jest ofiarą i jest czymś więcej niż ofiarą. Jest tą, która przetrwała.
„Jak zostałam perliczką” w reżyserii Rungano Nyoni opowiada losy Shuli i kobiet z jej rodziny. Śmierć wujka Freddy’ego staje się początkiem rozmów kuzynek, które były jego ofiarami. W filmie ścierają się dwa porządki: rodzinne przygotowania do pogrzebu i wspólnotowe przeżywanie żałoby z powolnym przyznawaniem się Shuli i innych kobiet do przemocy, której doświadczyły. Shula widzi rzeczy, które nie mają miejsca w rzeczywistości albo są przemilczane. Jest dla nas perliczką, która ma ostrzegać inne zwierzęta przed zagrożeniem. Nie szuka przyczyn i nie pozwala tłumaczyć się winnemu. Kieruje nią tylko jeden cel – nie dopuścić, żeby to się powtórzyło. Zostajemy wrzuceni w rzeczywistość, której nie rozumiemy. Nie rozróżniamy snu od jawy. Tak jak główna bohaterka pędzimy samochodem w środku nocy. Drzewa rozmywają się. Jedynym źródłem światła jesteśmy my sami. Bardziej niż sam rytuał pogrzebowy istotne jest to, co dzieje się na marginesie. Rozmowy w spiżarni, nocne wędrówki albo niewidoczna, ale stale odczuwalna obecność mężczyzn. Nie musi być ich na ekranie, żebyśmy czuli ich moc. Wdziera się przez okna, przenika przez ściany i kieruje kobietami. Ktoś powiedział, że będzie to film o specyficznym matriarchacie. Czy to jest matriarchat? Kobiety są na pierwszym planie, są głośne i nie boją się wyrażać swoich opinii. Ale czy to naprawdę są ich opinie? Czy władza ciotek nad siostrzenicami i bratanicami jest matriarchatem? Czy nie jest to przekierowanie przemocy ze słabszych na najsłabszych?
Te trzy feministyczne filmy rozliczają świat, mężczyzn, religię, przekonania, patriarchat. W dojrzały sposób ujmują liczne formy przemocy. Reżyserzy i reżyserka z pełną świadomością dekonstruują nasze wyobrażenia na temat systemowej opresji kobiet. Wnikamy w życie bohaterek z odmiennych kręgów kulturowych, z diametralnie różnych kontekstów społecznych. Ale wszystkie łączy to, że doświadczają przemocy i próbują z nią walczyć. Każda na swój sposób.
Fot. Magdalena Szulczak
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: