Lidia Kępczyńska
Duet Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak w spektaklu „Nie smućcie się. Ja zawsze będę z Wami” buduje fantazyjną opowieść wokół gietrzwałdowskich objawień. Dwie koleżanki, Justyna i Basia, doznają wizji. Spotykają Marię, matkę Jezusa. My też dostąpimy tego zaszczytu.
Chór Matek Boskich złożony z pięciu aktorek towarzyszy nam przez cały spektakl. Każda jest inna. Jedna ma wadę wzroku. Druga lubuje się w niebieskim cieniu do powiek. Odbiegają od nieprzystępnych, smutnych i milczących wizerunków, jakie widzimy w kościołach, sanktuariach, a może u siebie w domu. Są ubrane w białe bluzy z kapturami, obwieszone kolorowymi różańcami, z koronami złożonymi z plastikowych świec na baterie. Pełne indywidualności. Trochę wykrzywione, ale nie sparodiowane. Marie z warzywniaków, poczt i salonów fryzjerskich. Nieidealne, więc przez to bliskie.
Justyna i Basia od początku znacznie się różnią. Jedna ciekawa świata i pragnąca wolności, druga pokorna i czerpiąca przyjemność z wykonywania poleceń. Chociaż obie po objawieniach wstąpiły do klasztoru, ich życia potoczyły się zupełnie inaczej. Justyna po dwudziestu latach ucieka z zakonu. Basia zostaje, wyjeżdża na misję i teraz, po ponad wieku, czeka na beatyfikację. Tyle powtórki z historii. Janiczak próbuje dopisać dalsze losy i rozterki obu kobiet. Jaką matką była Justyna? Jak radziła sobie po ucieczce? Czy życie klasztorne kiedykolwiek ją opuściło?
Poza wspomnianymi głównymi bohaterkami pojawiają się jeszcze trzy postaci, które w istotny sposób wpłynęły na los Justyny: matka przełożona, mąż i córka. Justyna nie może odnaleźć się w żadnej z rzeczywistości: ani pośród wiernych, ani pośród zwykłych ludzi. Zbyt zbuntowana, żeby być świętą, i zbyt pokorna, żeby poradzić sobie w świecie poza klasztorem.
Spektakl zamyka film, w którym ubrana w zakonny habit Milena Gauer spaceruje ulicami Rzymu. Opowiada przechodniom o Justynie Szafryńskiej i rozdaje wodę święconą prosto z Gietrzwałdu. Oko kamery podgląda nieufność wśród zaczepianych ludzi, ich niedowierzanie. Czujemy się podbudowani tym, że chociaż misja Gauer kończy się na wylewaniu wody święconej do fontanny, to przynajmniej kilka osób usłyszało o zapomnianej wizjonerce. Widzowie spektaklu są takimi samymi przechodniami. Wysiadamy z tramwaju. Wchodzimy do teatru, żeby chwilę później z niego wyjść. Twórcy i twórczynie przedstawiają nam historię, która zasiewa w nas pytania o miejsce kobiet w Kościele. Czy muszą być tylko umartwiającymi się zakonnicami albo niemymi obrazami? Co z kapłaństwem kobiet?
„Nie smućcie się. Ja zawsze będę z Wami” to zapis prób rozbicia zakonserwowanych i opresyjnych struktur kościelnych. To zapis marzeń o byciu widzialnymi i słyszanymi. Postać matki przełożonej jest uzewnętrznionym lękiem przed wyjściem poza powierzone kobietom role. Jest tym wszystkim, przed czym Justyna się buntuje. Lecz widać w niej, że powtarza formułki i zasady z troski o dziewczęta. Chce, żeby były bezpieczne, co w patriarchalnej strukturze nierozerwalnie wiąże się z porzuceniem swoich marzeń i ambicji. Momentami do bólu śmieszna, czasami okrutna. Nie potrafi zrozumieć, że trzeba zmienić system, zamiast się do niego dostosowywać. Ale nie możemy jej nienawidzić. Jest jak matka albo babka, które musiały nauczyć się przetrwać.
Justyna nigdy nie zaznała spokoju. Miotała się między spełnianiem swoich pragnień a zakorzenionym w niej poczuciem winy. Jej słabość widzimy głównie dzięki opowieściom jej córki, która szuka siebie wśród niebezpieczeństw. Tak jak Justyna buntowała się przeciwko matce przełożonej, tak jej córka buntuje się przeciwko niej. Poczucie winy, poczucie niższości, lęk trzymają się mocno. Przekazywane z pokolenia na pokolenie. Są jak umieszczone w scenografii metalowe cele. Niby można przez nie przejść, ale kto odważy się to zrobić?
Fot. Marta Ankiersztejn
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: