Matylda Jaworska
„Frajda Granda Bzik” to niezwykle uroczy spektakl stworzony przez Kolekttacz (Aniela Kokosza, Paulina Giwer-Kowalewska i Agnieszka Dubilewicz), w którym wzięto na warsztat cielesność i wszystko to, co związane z naszym ciałem. Autorki zadbały o to, abyśmy mogli nie tylko zobaczyć, ale też doświadczyć i przeżyć z nimi całą gamę emocji. Spektakl opiera się na trzech performerkach (Aniela Kokosza, Paulina Giwer-Kowalewska, Aneta Jankowska) i zawiązywanych przez nie relacjach – zarówno pomiędzy sobą nawzajem, jak i z otaczającymi je przedmiotami oraz światem. Choć wykonawczynie tworzyły zespół, każde ich działanie nosiło na sobie wyraźne piętno indywidualnej osobowości.
Na ciało patrzymy już od pierwszych chwil, gdy artystki ukazują się nam (a właściwie – ich ciała) pod szarym materiałem. Wygląda to intrygująco – trudno powiedzieć, czy bardziej przypominają kamienne rzeźby, czy powykręcane rośliny. Po dłuższej prezentacji i rozmaitych wygibasach pod tkaniną, dziewczyny w końcu wydostają się na zewnątrz – każda na swój sposób. Jednej przychodzi to z łatwością, druga stopniowo uwalnia kolejne części ciała, pokazując je publiczności, a trzecia napotyka najwięcej trudności. Zostaje na scenie najdłużej i kiedy nie wytrzymuje już napięcia ani samotności, wciąż – częściowo uwięziona – nagle odskakuje na bok.
W kolejnej odsłonie performerki pojawiają się w zupełnie innych kostiumach i przystępują do eksplorowania czerwonych poduch, z którymi wcześniej były spętane materiałem. Spektakl operuje kontrastem – intensywne kolory poduszek (głównie czerwień i błękit) zestawiono z szaro-czarnymi strojami i minimalistyczną scenografią. Także muzyka pogłębia to wrażenie: dynamiczne, klubowo-hiphopowe rytmy przeplatają się z melancholijnymi dźwiękami. Zupełnie jak w życiu – najpierw szaleństwo na parkiecie, chwilę później potrzeba bliskości, przytulenia, ukojenia. Nie brakuje też zaskoczeń – w pewnym momencie na scenę nagle wkracza oświetleniowiec, wykonuje kilka szybkich ruchów (a może nawet salto?) i, jak gdyby nigdy nic, wraca na swoje miejsce. Bzik!
Na wszystko dzieci reagują spontanicznie – raz śmiechem, innym razem ciszą i skupieniem. Widać, że przedstawienie mówi ich językiem, jednocześnie nie rezygnuje z dotykania trudniejszych emocji.
Najbardziej zapadła mi w pamięć scena, w której na barki Pauliny – niby to dla zabawy – nakładano kolejne poduszki. Mimo narastającego ciężaru, robiła dobrą minę do złej gry. Sprawnie radziła sobie z poduszkami, upychając je pod siebie do momentu, aż u jej nóg urosła pokaźna góra. Jej reakcja zawsze była taka sama: konsternacja-wysiłek- ulga-uśmiech. Tymczasem dwie dziewczynki – przekonane, że to tylko niewinna zabawa – z radością dokładały kolejne poduszki na jej głowę. Taka lekkość zderzona z wysiłkiem Pauliny dawała niemal złowieszcze wrażenie. Piękne było zakończenie tej sceny – kiedy performerka uginała się już pod ciężarem, pozostałe zdecydowały się jej pomóc, mocno ją przytulając. Zjednoczyły się z tą, która była w potrzebie.
Poduchy, czyli obiekty sensoryczne Intibag, bez wątpienia okazały się hitem – dzieci z radością po nich skakały, podrzucały je i przytulały się do nich, a i dorośli chętnie z nich korzystali, znajdując chwilę odpoczynku. Zachęcona przez jedną z performerek, sama odważyłam się pójść ich śladem.
Końcówka spektaklu przynosi moment wyciszenia – kiedy przedstawienie dobiega końca, każdy może poleżeć przez chwilę na poduchach, oddać im swoje emocje i po prostu odpocząć. Bardzo żałowałam, że musiałam biec do kolejnych zobowiązań, ale widziałam, że dla tych, którzy zostali, była to prawdziwa frajda. „Frajda Granda Bzik” to nie tylko spektakl – to doświadczenie, które zostaje w ciele i w głowie. Wychodzi się z niego trochę lżejszym, trochę bardziej oswojonym z tym, co w nas dzikie, kruche i zwyczajnie ludzkie.
Fot. Marta Ankiersztejn
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: