Magdalena Suchocka
Spotkania z drugim człowiekiem, jego myślą i tym, co chce powiedzieć, są niesamowicie istotne. W końcu dzięki wymianie zdań nie tylko uczymy się empatii, ale i po prostu poznajemy świat. Sztuka jest świetnym narzędziem komunikacji z drugim człowiekiem, a spotkania z nią mogą nas do siebie zbliżać. Festiwal Nowe Epifanie, który zaprosił nas do rozmowy na wiele tematów, w tym roku miał szeroką ofertę artystyczną. Odbyły się spektakle teatralne, również koncerty, filmy i rozmowy z gośćmi. Tegorocznej edycji towarzyszyły projekcje czterech filmów: „Babcia Wandzia” Karoliny Kowalczyk, francuskiego „Adamanta” Nicolasa Philiberta, „Lęku” Sławomira Fabickiego i skandynawskiego „Godlandu” Hlynura Pálmasona. Po projekcjach filmowych odbyły się spotkania m.in. z księdzem Andrzejem Dragułą, Agatą Malendą czy Anną Kiedrzynek, a rozmowy dotyczyły tematów poruszanych w filmach.
„Babcia Wandzia”
Święty Antoni, Pan Jezus, Matka Boska, zupa pomidorowa, Babcia Wandzia i to wszystko w jednym mieszkaniu. Chyba każdy zna taką Wandzię, która ma serce na dłoni, która przytuli, zrobi zupę i bez pytania naleje dokładkę. Przyjaciół najczęściej ma na świętych obrazkach albo na różańcu, ale bywają też na krzyżu, w kościele, w kapliczkach. Każda taka Wandzia przyjmie najbardziej strudzonych, najbardziej głodnych, najbardziej samotnych.
Karolina Kowalczyk, reżyserka filmu krótkometrażowego „Babcia Wandzia” swoim projektem otworzyła sekcję filmową festiwalu. W głównej roli wystąpiła Grażyna Zielińska, której partnerują Filip Orliński, Piotr Kramer i Justyna Fabisiak. Święty Antoni, Pan Jezus i Matka Boska odwiedzają samotną Wandzię, przychodzą na zupę i pogaduszki. Rozmawiają o tym, co wolno w niebie, co tam nudnego, a co radosnego może człowieka spotkać. Bohaterów filmu nie da się nie lubić, mają swoje problemy i troski, a jednak nieustannie mamy wrażenie, że dobrze się bawią. Dowcipna Wandzia łagodzi smutki świętych, a oni dodają jej sił. Czułe rozmowy i czułe spojrzenia – tym siebie obdarowują bohaterowie.
Film, momentami przejmujący, powoduje, że mamy ochotę sami wpaść do Babci na obiad, żeby ani przez chwilę nie czuła się sama. Samotna starość to coraz częściej poruszany temat. Okres pandemii pokazał, jak bardzo trzeba pomagać osobom starszym: czasem potrzebują zrobienia zakupów, transportu do lekarza, kiedy indziej po prostu rozmowy. To właśnie podarowanie komuś swojego czasu może stać się dla nich pretekstem do życia.
„Adamant”
Gdzieś w centrum Paryża, przy brzegu Sekwany, stoi Adamant – całkiem spora barka albo po prostu placówka uspołeczniająca. Przypomina dom na wodzie, drewniana, dwupiętrowa, z tarasem, jest przestrzenią stworzoną dla osób w kryzysie zdrowia psychicznego. Chociaż nikt tam nie mieszka na stałe, nie ma podziału na salon, sypialnie i gabinet, to dla bohaterów filmu jest drugim domem. Przestrzenie w środku przystosowane są dla osób o różnych potrzebach; jest sala, w której maluje się obrazy, albo taka, w której można śpiewać i grać na instrumentach, jest i mała kawiarenka, którą prowadzą przebywający na łódce, jest też przestrzeń przygotowana pod zajęcia ruchowe i pokazy filmów. Funkcjonują tu nawet dyskusyjne kluby filmowe. Ktoś ma dzieci, ktoś inny je stracił, ktoś zupełnie samotny, ktoś kto kiedyś dużo zarabiał, ktoś jest po prostu zagubiony. Paryskie Ktosiowo łączy różne osoby, a najważniejsze, że one same dla siebie anonimowe.
Na przybyłych tam pacjentów czekają psychiatrzy, terapeuci, pielęgniarki, opiekuni. Mniej lub bardziej otwarte osoby opowiadają nam o swoim życiu poza barką i na niej, poznajemy ich historie, problemy, pasje. Obserwujemy, jak funkcjonują z innymi. Niektórzy przychodzą tam codziennie, niektórzy trochę rzadziej, ważne jednak, że mają do czego wrócić. Reżyser z niezwykłą czułością rozmawia z osobami w placówce, które, w miarę upływu czasu, stają coraz bardziej pewne siebie przed kamerą.
Ośrodek działa od 2010 roku i cały czas się rozwija, jest ogromnym wsparciem w rehabilitacji psychospołecznej mieszkańców Paryża. Jednak potrzeba jego istnienia podpowiada nam złą kondycję opieki zdrowia psychicznego we Francji. Pracownicy Adamant dają ludziom widzialność pomimo choroby, pokazują, że mimo przeciwności można dalej funkcjonować w społeczeństwie. Kiedy dorosły otrzymuje diagnozę, najczęściej jest zachęcany do rezygnacji z pracy i odpoczynku. Philibert oddaje głos osobom odwiedzjącym pływający dom, bo mimo że w filmie pojawią się również pracownicy, to on dialoguje z osobami w kryzysie. Najbardziej poruszające są historie i myśli członków ośrodka, którzy sami o sobie mówią „szaleńcy”. Reżyser zatrzymuje na nich spojrzenie, nawet kiedy milczą.
„Lęk”
Samochodem jadą dwie blondynki: siostry Małgorzata (Magdalena Cielecka) i Łucja (Marta Nieradkiewicz), bohaterki filmu „Lęk” Sławomira Fabickiego. Pierwsza to dobrze sytuowana prawniczka, druga to kosmetyczka z dwójką dzieci i mężem.
Ich podróż ma krótsze i dłuższe przystanki, na stacji benzynowej, w stadninie koni, w niemieckim barze. Jedna milczy, a druga chce porozmawiać, czasami się śmieją, czasami na siebie krzyczą, stają w swojej obronie albo obrzucają się obelgami, kiedy indziej płaczą albo leżą w swoich objęciach. Małgorzata jest śmiertelnie chora, Łucja próbuje namówić ją do walki z chorobą, Małgorzata podjęła decyzje, Łucja wiezie ją do Szwajcarii. Siostry udają się do kliniki, w której można dokonać eutanazji.
Podróż dla obu bohaterek jest zupełnie czymś innym, mogłoby się wydawać, że Małgorzata w pełni pogodziła się ze swoim losem, wydaje się mieć wszystko zaplanowane, przygotowane filmiki pożegnalne, listę rzeczy do zrobienia na jej pogrzebie. Tli się jednak w niej pragnienie przeżycia pewnych rzeczy po raz ostatni. z jednej strony zupełnie pogodzona ze swoim losem, z drugiej boi się tego, co będzie się działo i z nią, i z jej siostrą. Dla Łucji podróż to rollercoster emocji, chciałaby zatrzymać ze sobą siostrę jak najdłużej, stara się być silna, ale czasami po prostu potrzebuje sobie ulżyć.
Przyglądamy się ich załamaniom, walce, konfrontacjom z największymi lękami, wiemy, że świadomie cel podróży wskazany przez Małgorzatę zbliża się nieubłagalnie, ale tak jak Łucja pragniemy, żeby chora poczuła ulgę. Ta podróż to prawdziwy test ich charakterów. Słodkogorzki charakter całej podróży jest odzwierciedleniem relacji sióstr. Jedna z końcowych scen, chwila przed odejściem Małgorzaty, jest najbardziej emocjonalna. Łucję przepełnia największy lęk. Pod pretekstem przywiezienia siostrze szminki, w której ta pragnie odejść, ucieka. Przeciąga poszukiwania odpowiedniego koloru kosmetyku, chodzi po galerii, wchodzi do kina, tymczasem Małgorzata czeka na siostrę i wtedy ogarnia ją największy lęk. Ostatecznie Łucja dołącza do niej, a odejście siostry odbywa się w spokoju.
Fabicki lawiruje pomiędzy scenami szczęścia i rozpaczy, napięcie przebija żartem lub ironicznym komentarzem. Pogodzenie się z lękiem i przezwyciężenie go jest tematem filmu. Bohaterki radzą sobie z nim na swój sposób, nie upiększając cierpienia. Nie potrzebujemy w filmie scen nieustannej rozpaczy, żeby zdać sobie sprawę z ogromu bólu, jaki towarzyszy Małgorzacie, nie musimy oglądać silnych i przerysowanych bohaterów tylko prawdziwych, którzy mają swoje słabości.
„Godland”
Klik: pasma lasów, klik: ogromne polany, klik: rozległe morze, klik: doliny, klik: kotliny, klik: rzeki i konne przeprawy. Lucas, duński, nieco mroczny pastor luterański (w tej roli Elliott Crosset Hove), udaje się z misją duszpasterską na Islandię, ma za zadanie wybudować tam nowy kościół. Zabiera ze sobą aparat fotograficzny, którym uwiecznia w szczególności obrazy spotkanych ludzi. Stara się ich słuchać, rozmawiać z nimi, jednak barierą staje się język. Uwidacznia się również konflikt związany z pochodzeniem, pastor i Islandczycy nie potrafią, albo też nie chcą, obdarzyć się zaufaniem.
Nieprzygotowany do podróży Lucas jest pobłażliwie traktowany przez jego zahartowanych towarzyszy wyprawy. Szybko jednak orientujemy się, że to nie kwestie wiary zajmują Lucasa najbardziej. Uchwycenie piękna krajobrazów, ludzi w zwyczajnych sytuacjach, poznanie ich zwyczajów, życia i dołączenie do nich – wydaje się, że Pastor, który miał nawracać i budować kościół, sam go nieustannie poszukuje. W chwilach słabości, które odczuwa coraz częściej, modli się i prosi Boga o siłę. Wewnętrzny mrok maskuje, chowając się za obiektywem aparatu.
Reżyser Hlynur Pálmason zatrzymuje spojrzenia na szumiącym strumieniu, śnieżnej wichurze, martwym koniu czy wzbijających się w niebo ptakach. Wydaje się też, że dzięki tym kadrom Lucas nigdy nie jest sam, nie ważne, z jak dużym zagubieniem spotka się podczas wyprawy. Wyprawa, którą odbywa, okazuje się podróżą w głąb siebie. Wystawiony na próbę musi zmierzyć się ze swoim lękiem, być może także zweryfikować swoje wartości. Ten surowy, choć piękny, film drogi zachęca do zastanowienia się nad sensem własnych przekonań i ich słusznością.
Filmy, które mogliśmy obejrzeć podczas tegorocznej edycji festiwalu Nowe Epifanie, otworzyły dyskusje na wiele ważnych obecnie społecznie tematów. Reżyserzy postanowili wejść z widzami w dialog. Eutanazja i to, jak poradzić sobie z odejściem najbliższych, samotność, widzialność i niewidzialność osób w różnych kryzysach – bohaterowie tych czterech filmów są różni, mierzą się z innymi problemami, a jednak każdy z nich potrzebuje rozmowy. Wszystkich łączy potrzeba bycia z drugim człowiekiem, zwierzenia się. Jedni są samotni jak Babcia Wandzia i chcieliby znowu ugotować komuś zupę, inni, jak Łucja, potrzebują wykrzyczeć, że nie mają już siły, a strach ich przerasta. Niektórzy pragną po prostu z kimś poprzebywać, inni wciąż szukają siebie, ale to przecięcia się z zupełnie obcymi ludźmi gdzieś ich naprowadzają. Twórcy wskazują, jak ważna jest rozmowa, oni ją zaczynają, ale to od nas zależy, czy będziemy ją kontynuować.
Fot. Magdalena Szulczak
Magdalena Suchocka. Studentka III roku wiedzy o teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie, w 2023 roku brała udział w wymianie studenckiej i uczyła się na Justus Liebig Universität w Giessen, na wydziale teatrologii stosowanej. Z radością współtworzy zespół Teatru Potem-o-tem, redakcję podcastu Obsceniczni, oraz redakcję magazynu „Głos Dwubrzeża” w ramach festiwalu filmowego Dwa Brzegi. Miłośniczka zespołu Manaam i początków polskiego rapu. Śmieje się w kinie, płacze w teatrze, ale zdarza się jej też na odwrót. Wyznaje zasadę: w kinie można jeść popcorn, a do teatru można przyjść w trampkach.
Informacja dotycząca przetwarzania danych osobowych przez administratora: